O. Józef Zając to jedna z tych postaci w historii prowincji, które miały największy wpływ na jej kształt z uwagi na długoletnią posługę formatora jak i przełożonego. O. Józefowi przypadło pełnić te funkcje niemalże całe kapłańskie życie. Gdyby nie przedwczesna śmierć, zapewne byłoby to jeszcze dłużej.
Johannes Nicasius Oscar Zajonz urodził się 14 grudnia 1905 r. w Schwientochlowitz (dzisiaj Świętochłowice) w rodzinie Antoniego i Magdaleny Chrząszcz. Nic więcej nie wiemy o jego rodzinie oprócz tego, że miał dwie siostry Agnieszkę i Annę. W 1923 r. ukończył gimnazjum w Katowicach, gdzie uzyskał pozytywną opinię od katechety ks. Koźlika. Bezpośrednio potem postanowił wstąpić do zakonu i po krótkim przygotowaniu, 1 grudnia 1923 r. w Wieluniu, pod opieką magistra, o. Jana Adamskiego, rozpoczął nowicjat przyjmując imię zakonne br. Józef. Po upływie roku, 6 grudnia 1924 r., tamże złożył pierwszą profesję na ręce o. Euzebiusza Huchrackiego. Studia seminaryjne początkowo odbywał w Osiecznej, ale niebawem, wraz z kilkoma innymi braćmi, został wysłany do alzacko-lotaryńskiej prowincji św. Paschalisa w Metzu, gdzie ukończył studia seminaryjne. Tam też 8 grudnia 1927 r. złożył profesję wieczystą. Można przypuszczać, że pobyt ten mocno zaważył na przyjętym później przez niego modelu formacyjnym w prowincji. Po powrocie do kraju, 20 października 1929 r. przyjął w Panewnikach święcenia kapłańskie z rąk bpa Arkadiusza Lisieckiego.
Jako młody kapłan początkowo pracował w charakterze misjonarza, rekolekcjonisty i spowiednika w Panewnikach. Był też bibliotekarzem. W 1931 r. został skierowany do Wielunia jako spowiednik nowicjuszy, krotko przebywał w Kobylinie, a od 1933 r. znowu był w Panewnikach.
Po kapitule prowincjalnej w 1935 r. objął funkcję magistra nowicjuszy w Wieluniu, którą pełnił aż do wojny. W międzyczasie, na kolejnej kapitule w 1938 r., o. Józef został ponadto wybrany definitorem prowincji. Choć nowicjuszy na ogół w tym czasie nie brakowało, musiał zmierzyć się i z przykrymi doświadczeniami jak np. z tym kiedy cały nowicjat 1937/38 opustoszał. Część nowicjuszy odeszła, a reszcie było trzeba podziękować. Wynagrodził mu to jednak następny rocznik, który wytrwał w całości. Gorzej było z rocznikiem 1939, który zaledwie trzy tygodnie po obłóczynach, na skutek wybuchu wojny musiał opuścić klasztor. Kronikarz wieluński odnotował, że wszyscy z wielkim żalem patrzyli, gdy trzynastu prawie co przyjętych nowicjuszy, w pierwszych dniach września, na powrót przywdziewało świeckie ubrania.
Tego samego dnia, co nowicjusze, klasztor musiał opuścić także ich magister o. Józef. Na rozkaz polskiej obrony przeciwlotniczej wszyscy bowiem musieli opuścić Wieluń. Pod ciągłym ostrzałem i atakami bombowymi udał się w kierunku wschodnim. Jego habit wzbudził wszelako podejrzenie jakiegoś polskiego „patrioty”, który oskarżył go o bycie niemieckim szpiegiem. Groziło mu nawet natychmiastowe rozstrzelanie. Z opresji wybawił go pewien ksiądz, który zaświadczył, że jest prawdziwym franciszkaninem. Kiedy dotarł do Lublina okazało się, że już jest na terenie zajętym przez Niemców i na powrót do Wielunia musiał wystarać się o specjalną przepustkę. Kiedy zaczęto badać jego dokumenty, nie uszło uwadze, że ukończył polskie gimnazjum, co od razu wzbudziło podejrzenie. O. Józef wytłumaczył się tak, że tylko dlatego wybrał polskie gimnazjum, bo był słaby z niemieckiego. Ostatecznie, kiedy SS-man usłyszał jego nazwisko, przetłumaczył je dosłownie i w przepustce napisał: Der Johannes Hase.
Po powrocie do Wielunia w listopadzie 1939 r. został aresztowany i osadzony w obozie koncentracyjnym w Konstantynowie Łódzkim. Doznał tam brutalnego pastwienia się SS-manów. Kazano mu między innymi biegać po schodach co 4-5 stopni, bijąc jednocześnie po nogach za zbyt słabe tempo biegu. Zerwano mu też koronkę z habitu, która widocznie sama w sobie kogoś drażniła. Nieoczekiwanie jednak, w styczniu 1940 r. został zwolniony i w przeciwieństwie do innych, otrzymał nakaz przebywania w Generalnej Guberni. Udał się zatem do Wieliczki, gdzie otrzymał gościnę od Prowincji Matki Bożej Anielskiej. Okazało się, że jest tam bardzo przydatny, gdyż i tam powierzono mu funkcję magistra nowicjuszy. Pełnił ją do końca wojny.
Natychmiast po wyzwoleniu, powrócił do Wielunia i na krótko w 1945 r. został tam przełożonym. Na nowo też objął urząd definitora, który pełnił do 1948 r. i na krótko w 1950 r. oraz kolejny raz w latach 1959-1962. Jako, że w Wieluniu wiele pomieszczeń klasztornych było pustych, a w mieście nadal było wiele zniszczeń, władze oświatowe zwróciły się do niego o udostępnienie niektórych pomieszczeń na cele szkolne. O. Józef przystał na propozycję i zawarł krótkoterminową umowę z kuratorium oświaty o wynajem pomieszczeń w zamian za czynsz i obowiązek remontu. Krótkoterminowa umowa ostatecznie trwała do końca PRL-u.
Po krótkiej przerwie, kiedy w latach 1945-46 pełnił funkcję proboszcza parafii przyklasztornej w Nysie, znowu w 1947 r. powrócił jako prezes do Wielunia. Jego niezbyt udanym dziełem z tego czasu było odmalowanie zabytkowej polichromii w kościele klasztornym, ku irytacji wojewódzkiego konserwatora zabytków w Łodzi. Po latach, kiedy na nowo przywracano zabytkową polichromię, okazało się, że być może dzięki temu zamalowaniu, pod spodem przetrwało nienaruszone barokowe arcydzieło.
Kiedy w 1949 r. próba rozwiązania umowy z kuratorium okazała się bezskuteczna, zdecydowano przenieść nowicjat do Kobylina. Tym samym o. Józef, jako magister, także tam został przeniesiony. Magistrem nowicjuszy w Kobylinie był aż do do 1954 r., kiedy to władze komunistyczne wysiedliły cały klasztor wraz z nowicjatem, aby umieścić tam obóz pracy dla sióstr elżbietanek. Magister wraz z nowicjuszami dokończyli nowicjat w Miejskiej Górce.
Przez następne dwa lata był magistrem kleryków, studentów filozofii w Opolu, aż do 1956 r. Następnie, w latach 1956-59 pełnił funkcję gwardiana w Rybniku.
W okresie powojennym dwukrotnie powierzano mu urząd kustosza czyli, w dzisiejszym rozumieniu, wikariusza prowincji. Najpierw w latach 1948-50, a następnie w latach 1950-56.
Od 1959 r. przebywał w Panewnikach, gdzie niebawem znowu został magistrem kleryków, tym razem studentów teologii.
Na przełomie marca i kwietnia 1962 r. został poddany hospitalizacji na oddziale chirurgicznym szpitala na ul. Warszawskiej w Katowicach. Niestety, pomimo udanej operacji, na skutek powikłań pooperacyjnych zmarł.
O. Józef zmarł 23 czerwca 1962 r. w Katowicach i został pochowany na cmentarzu klasztornym w Panewnikach. Żył 56 lat, w zakonie 38, w kapłaństwie 32. Ponadto, łącznie przez 15 lat był magistrem nowicjuszy i 5 lat magistrem kleryków, 6 lat definitorem i 9 lat kustoszem prowincji.
Został zapamiętany w prowincji przede wszystkim jako „wieczny” magister. Przy opiniowaniu różnych nowicjackich i kleryckich wybryków kierował się następującą zasadą: „głupiemu wybaczyć, złośliwego usunąć”. Znając tę jego zasadę, wszyscy winowajcy zazwyczaj pokornie przyznawali się do swojej głupoty.
W 1951 r. na jego prośbę, decyzją Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Katowicach, zmieniono brzmienie jego nazwiska z Zajonz na Zając.
o. Ezdrasz Biesok OFM