Jedna z najbardziej barwnych postaci w historii prowincji to Ojciec Korneliusz Czech, „partyzant” i „wieczny gwardian” co sam o sobie potwierdzał. Był człowiekiem ruchliwym, aktywnym i niezwykle żywotnym, posiadał zdolności konspiracyjne oraz skłonności do opozycyjnych działań. W swoich poczynaniach ignorował restrykcyjne wobec Kościoła przepisy prawne. Jednocześnie potrafił zjednywać sobie urzędników państwowych i pracowników Urzędu Bezpieczeństwa. Dzięki temu uzyskiwał korzystne dla zakonu decyzje, a nawet dokumenty, które obnażały prawdziwą politykę władz wobec Kościoła. Z tego też powodu jego działalność została uznana przez Służbę Bezpieczeństwa za „perfidną i niebezpieczną”, a on sam poddany wielu szykanom. Z zachowanych archiwów IPN dowiadujemy się, że był głównym figurantem sprawy operacyjnego rozpoznania pod kryptonimem „Oset”. W ten sposób odegrał ważną rolę w najnowszej historii Kościoła w Polsce. Jego przebiegłość jednak sprawiła, że choć służby bezpieczeństwa o tej jego roli wiedziały, to nigdy nie zdołały mu tego udowodnić (Skorzystałem z obszernego opracowania na temat o. Korneliusza, które na podstawie zachowanych archiwów IPN, sporządziła dr Łucja Marek).
Oskar Czech urodził się 24 marca 1909 r. w Radlinie w górniczej rodzinie Karola i Wiktorii z domu Pośpiech. Jego ojciec był znanym działaczem społecznym, który w czasie plebiscytu angażował się na rzecz polskości Śląska. W 1925 r. ukończył państwowe gimnazjum w Rybniku i postanowił wstąpić do zakonu. Prawdopodobnie musiał uzupełnić wykształcenie humanistyczne gdyż nie z innymi braćmi ale osobno i dopiero 5 stycznia 1926 r. rozpoczął nowicjat w Wieluniu pod imieniem zakonnym brat Korneliusz. Jego magistrem był o. Euzebiusz Huchracki. Po roku czasu, 6 stycznia 1927 r., tamże złożył profesję czasową na ręce o. Michała Porady.
Studia seminaryjne odbywał, podobnie jak inni klerycy w Miejskiej Górce, Osiecznej i we Wronkach. W ankiecie personalnej, pisanej pod koniec życia opisał te lata w takich słowach: Byłem w przepięknych Panewnikach, beznadziejnych Goruszkach, zrujnowanej Osiecznej i głodnych Wronkach. Profesję wieczystą złożył 23 marca 1930 r. w Miejskiej Górce na ręce o. Kolumbana Soboty. Święcenia prezbiteratu przyjął 5 maja 1932 r. w Panewnikach z rąk biskupa Stanisława Adamskiego.
Po święceniach najpierw pracował jako wikariusz parafialny w Panewnikach. W 1937 r. przez rok był w Wieluniu, a od 1938 r. został skierowany do Pakości-Kalwarii jako przełożony. Tu zastała go wojna. Początkowo podjął ryzyko tajnego duszpasterstwa dla Polaków w domach prywatnych za co krótko był więziony w Bydgoszczy. Bity i kopany w czasie przesłuchań, wyszedł na wolność z poważnym urazem nerek, co dawało mu znać do końca życia. Następnie, przez okres dwóch lat (1940-41) pracował w parafii św. Marcina w Wyrzysku koło Piły.
W 1941 r. postanowił wrócić do Panewnik, ale w drodze zatrzymał się w parafii św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Groszowicach pod Opolem i za namową tamtejszego proboszcza, został jego wikarym i kapelanem miejscowego szpitala, prowadzonego przez zakonnice. Wraz z ewakuacją Niemców w 1945 r, również cały szpital wraz z personelem przeniesiono do Ornontowic. O. Korneliusz po jakimś czasie postanowił jednak wrócić aby, wraz z dwiema siostrami, na nowo uruchomić szpital. W zamyśle miał już jednak inny plan.
Kiedy w marcu 1945 r. polska administracja przejęła Opole, postanowił samodzielnie podjąć starania o przejęcie dawnego kościoła i klasztoru w Opolu, które jako mienie poniemieckie stały puste i zrujnowane. Początkowo była to jego samowolka, ale stawiając władze przed faktem dokonanym, dopiął swego. W lipcu tego roku kuria wrocławska wyraziła zgodę na erygowanie domu zakonnego. Takim sposobem o. Korneliusz został pierwszym przełożonym opolskim, najpierw jako prezes (1945-48), a później jako gwardian (1948-56). Pod jego kierunkiem rozpoczął się długi i żmudny proces zaadaptowania spalonego i zrujnowanego klasztoru oraz przerobionego na modłę protestancką kościoła. Z czasem w klasztorze umieszczono studium filozofii, a kościół, z racji na przywrócenie w nim pamięci piastowskiej, stał się jednym z najpiękniejszych zabytków Opola i celem licznych wycieczek. Cały obiekt stał się za jego staraniem jednym z ważniejszych klasztorów prowincji. Oprócz tego, podjął intensywną pracę społeczną w Opolu. We współpracy z władzami miejskimi organizował pomoc w przywróceniu funkcji miasta, opiekę nad repatriantami, pracę charytatywną, krzewił ducha polskości wśród autochtonów.
W 1956 r. został skierowany do Panewnik gdzie był katechetą w miejscowym liceum i w szkole zawodowej. W 1958 r. postanowił, znowu samowolnie, urządzić kaplicę publiczną w Starych Panewnikach. Wykorzystał w tym celu okoliczność wyprowadzenia się PTTK z gospody pani Waleski Schwertfeger. Była to inicjatywa nielegalna, która nastręczyła później wielu kłopotów, ale znowu stała się faktem dokonanym. O. Korneliusz zamieszkał tam jako rezydent i stopniowo samowolka zaczęła przemieniać się w odrębną parafię i klasztor.
W 1959 r. ponownie został gwardianem w Opolu, ale w 1961 r. zrezygnował z tego urzędu i podjął kolejną „partyzantkę” w Zimnicach Wielkich gdzie, po wyjeździe dotychczasowego proboszcza do Niemiec, postanowił stworzyć tam swoiste zaplecze gospodarcze dla klasztoru opolskiego. Został więc wikarym substytutem w Zimnicach Wielkich. Co prawda nie był tam długo ale parafia pozostała we władaniu prowincji na długie lata i spełniła swoją funkcję zaplecza, a tamtejsi parafianie bardzo cenili sobie obecność kolejnych franciszkańskich proboszczów.
W latach 1962-65 pełnił urząd gwardiana w Panewnikach. Przeprowadził w tym czasie malowanie bazyliki oraz doprowadził do zakupu i ponownego zawieszenia czterech dzwonów. Nie obyło się i tym razem bez kolejnej samowolki. Była to budowa domu gospodarczego na podwórzu klasztornym, który bracia nazwali prześmiewczo „Parteihausem”. Dzisiaj, po wielu kolejnych przeróbkach, jest to dom profesów czasowych.
Właśnie z tego okresu zachowały się bardzo obfite materiały w archiwach IPN. Związane są z jego największą partyzantką, tym razem już nie budowlaną. O. Korneliusz wszedł bowiem w tym czasie w orbitę zainteresowań samego Wydziału I Departamentu IV MSW w Warszawie. Sprawa miała związek z tajemniczym wyciekiem resortowego dokumentu Parafia – pierwszą linią frontu walki z klerem, z 1963 r. Jego kolportaż był ściśle kontrolowany, a mimo to przeniknął do wiadomości hierarchii kościelnej. Jego kopię, za pośrednictwem ojca Korneliusza otrzymał Prymas Wyszyński i dzięki temu mógł wytoczyć kierownictwu partyjnemu otwarty zarzut prowadzenia wrogiej polityki wobec Kościoła.
Po wycieku dokumentu, kierownictwo partii wpadło w prawdziwą furię. Kierownictwo Departamentu IV MSW natychmiast powołało specjalną dziesięcioosobową grupę do ustalenia źródła przecieku i zdemaskowania wszystkich winnych tego niedopatrzenia. Zaufani funkcjonariusze SB przeprowadzili szereg czynności operacyjnych, w wyniku których wytypowali w swoich szeregach głównego podejrzanego. Okazał się nim franciszkanin z Panewnik o. Korneliusz Czech. Sprawie nadano kryptonim „Oset”.
Okazało się, że sprawa miała swoją genezę jeszcze w Zimnicach, gdzie o. Korneliusz poznał ubeka Jana Pomiernego, który miał go rozpracowywać. Okazało się jednak, że to ubek został rozpracowany, dopuszczając zakonnika do bliższej poufałości. Ostatecznie, kiedy Pomierny znalazł się w szpitalu, o. Korneliusz, przybywając z odwiedzinami, zauważył na jego szafce broszurkę ze wspomnianą instrukcją. Swoim sposobem zabrał ją na jedną noc do klasztoru i polecił młodszym ojcom sporządzenie fotokopii całego tekstu. Następnie kopię przekazał arcybiskupowi Kominkowi, z którym był w bliskiej komitywie, a ten z kolei prymasowi Wyszyńskiemu. Analizujący później całą sprawę funkcjonariusz raportował:
„Będąc jeszcze w Zimnicach o. Oskar Czech w porozumieniu z arcybiskupem Bolesławem Kominkiem rozpoczął perfidną i niebezpieczną działalność polegającą na utrzymywaniu kontaktów z pracownikami administracji państwowej, zdobywaniu od nich materiałów o polityce partii i władz wobec kościoła i przekazywaniu ich na użytek hierarchii kościelnej. Organizatorskie zdolności Czecha, spryt i zdecydowane postępowanie połączone z stosowaniem przekupstwa pracowników aparatu państwowego przyniosły efekty hierarchii kościelnej ze szkodą dla władz państwowych”.
W innej notatce czytamy:
„Ks. Czech przyjął nas bardzo gościnnie i zewnętrznie robił wrażenie zadowolonego z naszego przyjazdu. Sam bardzo dużo mówił na różne tematy lecz obok tego uchylał się od odpowiedzi, które mogły by stanowić ciekawe informacje dla służby bezpieczeństwa. Przy tym ks. Czech umiejętnie i przemyślanie w rozmowie schodzi z tematu na temat a przy tym stara się przemycać swoje klerykalne poglądy na sprawy polityczne w tym i krytykę polityki władzy ludowej. W rozmowie stara się w sposób zaskakujący wysondować nasze zdanie w niektórych sprawach szczególnie dotyczących zakonu”.
Kiedy więc stwierdzono, że źródłem przecieku jest podpułkownik Jan Pomierny i zaczęto szukać ogniwa pośredniego, osoba o. Korneliusza była oczywistym tropem. W związku z powyższym przystąpiono do realizacji bardziej skomplikowanych przedsięwzięć aby zdobyć dowody winy duchownego. Pierwszym etapem działań miała być rewizja. Jako pretekst wymyślono podejrzenie o nielegalny handel dewocjonaliami, co ułatwiło pracownikom SB wejście na teren klasztoru i dyskretne zainstalowanie podsłuchów. Funkcjonariusze byli bowiem przekonani, że to on uzyskał dokument od Pomiernego i przekazał fotokopię arcybiskupowi. Wskazywały na to wszystkie poszlaki ale brakowało dowodów.
Śledztwo nadzorował Kapitan Bronisław Słaboń. Kiedy uświadomił sobie, że nie zdoła udowodnić zarzucanych zakonnikowi czynów, postanowił zneutralizować jego niebezpieczną działalność w inny sposób. Po pierwsze postanowiono udokumentować nielegalne transakcje o. Czecha przy pracach remontowo-budowlanych. Było bowiem faktem powszechnie znanym, że miał skłonność do samowolek budowlanych. Ojciec Korneliusz poświęcał sprawom budowlanym wiele uwagi, sam o sobie mówił, że od 1945 r. był murarzem i malarzem.
Ustalono personalia osób, które w latach 1964-1965 wykonały prace związane z malowaniem kościoła, renowacją i zawieszeniem dzwonów oraz budową budynku gospodarczego. Ustalono też u kogo franciszkanie zakupili cegłę, kto przywiózł im wapno, szukali osób, które mogły udzielić jakiejkolwiek pomocy przy realizacji inwestycji. Celem tych działań było udokumentowanie nielegalnych transakcji i zastosowanie wobec gwardiana wszelkich możliwych sankcji. W grudniu 1964 r. miejska komisja budowlana wstrzymała rozpoczętą bez zezwolenia władz budowę obiektu gospodarczego i badała legalność materiałów budowlanych. W maju 1965 r. Sąd Powiatowy uznał o. Czecha winnym popełnienia zarzucanego czynu i skazał za nielegalne budownictwo na trzy miesiące aresztu i 1000 zł. grzywny. Jednocześnie Sąd zawiesił wykonanie kary na okres trzech lat. Kara sądowa była karą wymierzoną o. Czechowi niejako za całokształt jego przewinień popełnionych w okresie sprawowania funkcji przełożonego klasztoru franciszkanów w Panewnikach.
Następnie kolegium karno-administracyjne ukarało go za zmianę trasy procesji w 1964 r. grzywną w wysokości 1500 zł, a rok później grzywną 1000 zł. Kazania o. Czecha były niejednokrotnie uznawane za wrogie i wykorzystywane dla uzasadnienia stosowanych wobec niego represji, chociażby jako powód nieudzielenia zezwolenia na zagraniczny wyjazd, np. kazanie wygłoszone w 1968 r. w Podlesiu, które miało zawierać zwroty polityczne i aluzje do nierespektowania zarządzeń władz, czy też kazanie wygłoszone w Wejherowie w 1970 r., w którym miał porównać władze świeckie do bandytyzmu.
Drugim celem było zdyskredytować i skompromitować go wśród współbraci i wiernych, by został pozbawiony ważnych funkcji w klasztorze. Przygotowany przez Słabonia plan działania zawierał szereg propozycji, które miały doprowadzić do izolacji gwardiana w środowisku franciszkanów, nieufności wobec niego, podejrzenia o współpracę, nadszarpnięcia autorytetu, poróżnienia ze współbraćmi, a w konsekwencji do pozbawienia urzędu przełożonego klasztoru w Panewnikach i przeniesienia do Rybnika. Jednym z tych działań miała być plotka dotycząca rzekomej odpowiedzialności o. Korneliusza za przedwczesną śmierć o. Euzebiusza Wieczorka. Słaboń rozważał także szerzenie w jego rodzinnej miejscowości informacji na temat rzekomego skąpstwa zakonnika w związku ze spadkiem rodzinnym oraz niemoralnej i niegodnej kapłana postawy. Chodziło o rozpowszechnianie fałszywych wiadomości, jakoby posiadał kochankę i syna, których utrzymywał z klasztornych pieniędzy. Funkcjonariusz zadbał, aby każda z tych plotek zawierała autentyczny pierwiastek, które on przedstawił w zafałszowanym kontekście i interpretacji. W ten sposób fakt uwiarygodniał fikcję i czynił plotkę niebezpiecznym narzędziem.
Od 1965 r. o. Korneliusz był już w klasztorze w Rybniku jako gwardian. Funkcję te pełnił do 1968 r. Następnie, w latach 1968-71 był definitorem prowincji, a w latach 1971-74 ponownie gwardianem rybnickim. Od 1974 r. został tam jako ekonom klasztorny. Niezależnie od funkcji, nadal pozostawał pod „opieką” bezpieki. Funkcjonariusze zbierali bowiem od agentury informacje na temat efektu podejmowanych przez siebie działań, a także wiadomości, które mogły być wykorzystane do poderwania autorytetu i skompromitowania osoby o. Czecha, np. relacje zakonnika z kobietami, które pomagały mu lub były wspierane przez niego w trudnych sytuacjach życiowych, SB przedstawiała jako „bardzo bliskie kontakty”. W grudniu 1967 r. otrzymał oszczerczy anonim na swój temat. Jego autor szkalował zakonnika, że dochód z parafii i klasztoru rybnickiego przeznaczał na „kobiety lekkich obyczajów”.
Słaboń zwracał także uwagę na informacje o ewentualnych konfliktach czy sporach pomiędzy gwardianem a współbraćmi, które mógłby wykorzystać do działań rozbijających jedność wspólnoty zakonnej. W ten sposób wykorzystywał najmniejsze różnice zdań czy konflikty w klasztorze dla swoich celów.
Blisko dziesięcioletnie przedsięwzięcia operacyjne wobec o. Korneliusza Czecha nie przyniosły SB spodziewanych rezultatów. W lutym 1974 r. Słaboń postanowił zakończyć sprawę „Oset”. W uzasadnieniu decyzji przyznał, że mimo ogromnego nakładu pracy i środków nie zdołano zdobyć dowodów „szpiegowskiej” działalności franciszkanina. Teczka z materiałami sprawy „Oset” trafiła do archiwum.
Nie zakończyły się jednak jego problemy z władzami. W kwietniu 1967 r. złożył w organach paszportowych podanie o zezwolenie na wyjazd do Austrii w celu odwiedzenia krewnych. Rybnicki aparat bezpieczeństwa zablokował na dwa lata jego podróże do wszystkich krajów kapitalistycznych, twierdząc że nie zasługuje on na taki przywilej, gdyż nie cieszy się dobrą opinią władz. W efekcie Wydział Paszportów w Katowicach uznał zagraniczny wyjazd za niewskazany i odmówił wydania mu paszportu.
Trzy lata później ponownie starał się o uzyskanie paszportu. Jego wyjazd do Austrii znów został uznany za niewskazany z uwagi na zastrzeżenie, które wniósł zapytany o opinię Wydział IV SB KW MO w Katowicach. Za niewydaniem paszportu miały przemawiać ważne względy państwowe, czyli opozycyjny stosunek wnioskodawcy do PRL. Ostatecznie po blisko roku starań Wydział IV anulował zastrzeżenie i uzyskał zezwolenie na jednorazowy wyjazd do Austrii. Pozytywna decyzja w tej sprawie została uzgodniona z Departamentem IV MSW i poprzedzona szeregiem działań operacyjnych, które miały uzależnić o. Czecha od aparatu bezpieczeństwa czyli, w resortowym żargonie, związać z SB.
Jego zdrowie zostało poważnie osłabione w wskutek przeżyć związanych z działaniami resortu bezpieczeństwa. Trwały ślad na jego zdrowiu odcisnęły rewizje, przesłuchania, podsłuchy, obserwacja, oszczercze anonimy, działania dezinformacyjne w środowisku zakonnym i wreszcie próba pozyskania go do współpracy. To była konsekwencja jego „niebezpiecznej” i „szkodliwej” dla władz państwowych działalności, przede wszystkim uzyskania od pracownika SB ściśle tajnego dokumentu na temat metod walki z klerem.
Jako gwardian nigdy nie mówił współbraciom o przebiegu przesłuchań, o treści rozmów, które z nim prowadzono w czasie przesłuchań i przy rewizji. Nie dał się namówić na zwierzenia, skutecznie ominął pułapki zastawione przez aparat bezpieczeństwa. To milczenie ochroniło go, bo funkcjonariusze nie zdobyli dowodów jego winy, ale za to milczenie zapłacił też ogromną cenę: problemy zdrowotne, izolacja i nieufność wśród zakonników, podejrzenie o współpracę, nadszarpnięcie autorytetu, odsunięcie od urzędu przełożonego klasztoru w Panewnikach i przeniesienie do Rybnika. Ojciec Korneliusz zmarł nagle na atak serca 21 marca 1977 r. w Katowicach, w szpitalu przy ulicy Warszawskiej.
Warto na koniec przytoczyć ogólną charakterystykę o. Korneliusza, którą sporządził najlepiej znający go ubek, nadzorujący go przez całe lata kapitan Słaboń. Odebrał o. Korneliusza Czecha jako człowieka inteligentnego, oczytanego, wrażliwego, błyskotliwego:
„Ogólne wrażenie z rozmowy sprowadza się do stwierdzenia, że wymieniony jest dobrze zorientowany w zagadnieniach politycznych, aktualnie śledzi wydarzenia na świecie. Jest inteligentny, oczytany, zna nowe prądy w literaturze, filmie, sztuce i muzyce. Jego hobby to muzyka, opera, temu zagadnieniu poświęca wolny czas. Jest błyskotliwy w kwestii dokończenia myśli”.
O. Korneliusz Czech żył 68 lat, w zakonie 51, w Kapłaństwie 44. Jeździł samochodem marki „Warszawa” i był bardzo nerwowym kierowcą.
PS.
Podporucznik Jan Pomierny, za udostępnienie o. Korneliuszowi resortowej instrukcji, został skazany i wydalony ze służby. Kapitan Bronisław Słaboń, za częściowe rozszyfrowanie sprawy, został awansowany na wojewódzkiego wiceszefa bezpieki.
o. Ezdrasz Biesok OFM