W bibliotekach klasztornych prowincji, ku zdziwieniu niektórych młodszych braci, natrafiamy na liczne stare tomy dzieł klasycznych, najczęściej po grecku lub łacinie, lub w innych w językach nowożytnych, do których obecnie już nikt nie zagląda. Po tematyce książek można się domyślać, że to spuścizna po wielkim bibliofilu, ojcu Anzelmie Czyżu. Już nie wielu pozostaje przy życiu tych, którzy spotkali lub byli uczniami tego profesora naszego seminarium, genialnego językoznawcę i miłośnika historii klasycznej, który biegle mówił w trzynastu językach i w oryginale czytał Cycerona i Wergiliusza, Ksenofonta i Homera. We wspomnieniach i zachowanych archiwaliach poznajemy wszelako nie tylko człowieka wielkiej kultury i erudycji ale także pełnego prostoty i skromności, uczynności i pokory. Warto zachować pamięć o tym człowieku.
Franciszek Czyż, bo takie otrzymał imię na chrzcie św., urodził się we wsi Wisła Wielka pod Pszczyną 10 października 1910 r. w górniczej rodzinie Filipa i Anny z domu Osińskiej. Rodzina deklarowała się jako niemiecka i jej nazwisko pisano w nieco zniemczonej formie Czysch. Ochrzczony został w kościele parafialnym w Brzeźcach, lecz niebawem rodzina przeniosła się do Bykowiny (wówczas Friedrichsdorf), gdzie młody Franciszek ukończył katolicką szkołę ludową. W 1922 r. za zgodą rodziców, z uwagi młodociany wiek, wstąpił do juwenatu w klasztorze panewnickim i podjął naukę w męskim gimnazjum klasycznym w Katowicach. To tam zdobywał pierwsze szlify lingwistyczne. Szkoła miała bowiem w swoim programie nauczania osiem języków obcych, w tym przede wszystkim łacinę, grekę i hebrajski. Języki obce stały się od tego czasu jego wielką pasją i wyznaczyły kierunekdalszego biegu jego życia. Nieco gorzej szło mu z innymi przedmiotami. Na świadectwach gimnazjalisty dwukrotnie znajdowały się oceny niedostateczne z matematyki i z tego powodu promocję do następnej klasy otrzymywał tylko warunkowo.
Po zdaniu matury 30 lipca 1928 r. wstąpił do nowicjatu w klasztorze wieluńskim, otrzymując imię zakonne Anzelm. Jako człowiek niezwykle uzdolniony lingwistycznie jeszcze przed rozpoczęciem wyższego seminarium przez pewien czas był nauczycielem łaciny w niższym seminarium we Wronkach. Tam też pozostał przez następne lata odbywając studia przygotowujące do przyjęcia święceń. Także we Wronkach na ręce o. Antoniego Galikowskiego 23 grudnia 1932 r. złożył śluby wieczyste. Święcenia prezbiteratu przyjął w Poznaniu 17 czerwca 1934 r. z rąk prymasa Polski Augusta Hlonda. Jeszcze przed ukończeniem seminarium podjął studia filologii klasycznej na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu odbywając jednocześnie praktyki nauczycielskie w liceum im. Marii Magdaleny i Colegium Marianum. W 1937 r. obronił pracę magisterską z filologii klasycznej „Czas powstania późnogreckiego poematu zachowanego w „Anthologia Palatina” IX, 361”. W 1938 r. rozpoczął nauczanie języków klasycznych w niższym seminarium duchownym w Kobylinie.
Po wybuchu wojny w grudniu 1939 r. otrzymał nakaz przeniesienia się do Generalnej Guberni i zatrzymał się w klasztorze bernardynów w Radomiu i Piotrkowie Trybunalskim, gdzie w zamian za gościnę uczył tamtejszych kleryków łaciny i greki. Nauczał też młodzież na tajnych kompletach. Zatrzymany przez niemieckie władze okupacyjne został na krótko osadzony na Pawiaku w Warszawie w grudniu 1941 r. Był tam naocznym świadkiem licznych egzekucji dokonywanych przez gestapo. Podjął wtedy, przy pomocy życzliwych strażników więziennych, wielkie ryzyko, potajemnego odprawiania mszy św. i roznoszenia komunii św. osadzonym więźniom w celach. Po miesiącu uwięzienia został zwolniony, ale już w lipcu 1942 r. znowu został aresztowany za pomoc w dezercji niemieckiego żołnierza, w rzeczywistości Francuza siłą wcielonego do wojska. Tym razem aresztowano go początkowo w Radomiu, a we wrześniu 1942 r. przewieziono do KL Auschwitz, gdzie pod numerem obozowym 63 662 pracował jako buchalter obozowy, a następnie robotnik w warsztacie stolarskim. Zachował się protokół jego przesłuchania z 30 listopada 1942 r. przez Unterscharführera SS Lachmanna, któremu na pytanie o niemieckie pochodzenie odpowiedział: Zawsze pociągała mnie polskość i czuję się Polakiem. W lipcu 1944 r. przewieziono go do Buchenwaldu, jako pracownika kamieniołomu, a w końcu trafił do podobozu w Harzungen koło Nordhausen w Turyngiiznowu jako pracownik biurowy.
Cały okres obozowy o. Anzelm wykorzystał na naukę kolejnych języków obcych, gdyż miał tam styczność z ludźmi różnych narodowości. W obozie poznał holenderski, portugalski i arabski. Ale i sam udzielał lekcji tym, którym imponowała jego wielka erudycja. To swoiste dorabianie pomogło mu przeżyć lata głodu i niewoli. Z okresu obozowego pozostawił po sobie niezwykłe wspomnienia,niepublikowany dotąd wywiad, w których przedstawił wstrząsający obraz psychologiczny zarówno więźniów jak i oprawców. Bolał głęboko widząc jak pobyt w obozie wykrzywiał moralnie jednych i drugich. Jednakże o. Anzelm potrafił dostrzec po obu stronach postawy godne i pełne heroizmu. Wielkim przeżyciem było dla niego wyjątkowe wydarzenie, gdy w Harzungen w Boże Narodzenie 1944 r., sam komendant obozu zezwolił mu oficjalnie odprawić mszę św. dla całego bloku, a sam Blockführer wystarał się o naczynia mszalne, wino i hostie.
Kres jego niewoli nastąpił wraz z końcem wojny. Gdy wobec zbliżania się frontu, w kwietniu 1945 r. obóz ewakuowano, w trakcie marszu ewakuacyjnego na terenie Brandenburgii został uwolniony przez czerwonoarmistów. Niebawem w nowym towarzystwie wyruszył w drogę powrotną do Polski. Otóż aby jak najszybciej wrócić do ojczyzny, zaangażował się jako poganiacz bydła, które czerwonoarmiści jako zdobycz wojenną pędzili z głębi Niemiec na wschód. Na pamiątkę zachował wszystkie bumagi pisane po rosyjsku na małych świstkach papieru potwierdzające, że jest konwojentem „trofiejnych korow”. Do dziś znajdują się one w archiwum prowincji. Tak więc jeszcze w czerwcu 1945 r. wyruszył w drogę pędząc stado kilkudziesięciu zdobycznych krów i w ten sposób w miarę szybko przybył do kraju.
Uwięzienie i osadzenie w obozach oznaczało dla o. Anzelma jeszcze jedną wielką stratę. O. Anzelm był wielkim bibliofilem. W okresie przedwojennym zgromadził ogromną bibliotekę dzieł z filologii klasycznej i archeologii, którą się pasjonował. Ten bezcenny księgozbiór został mu skonfiskowany. Zachowało się pismo z 1955 r. pisane w klasztorze opolskim do władz niemieckich w których upominał się o swoje wojenne straty. Wymienił w nim kolejno: 4.000 (cztery tysiące!) tomów dzieł klasycznych i archeologicznych, maszyna do pisania marki „Erika”, aparat fotograficzny marki „Contax”, walizka z bielizną osobistą i brewiarz. W piśmie zaznaczył, że nie domaga się odszkodowania, ale chce znać dalsze losy tych rzeczy.
Tymczasem po powrocie do Polski o. Anzelm wrócił do pracy nauczycielskiej, tym razem w Nysie gdzie uczył języków klasycznych w niższym seminarium franciszkanów oraz angielskiego w państwowym gimnazjum. Nie zrezygnował jednak nigdy z pracy duszpasterskiej. Tak jak wielu innych braci został zaangażowany w przez administratora apostolskiego ziem odzyskanych biskupa Bolesława Kominka do opieki nad kilkoma parafiami w pobliżu Nysy. Był wikariuszem substytutem parafii Kubinów, kooperatorem w parafii Bielawa, substytutem parafii Kubice i w Białej Nyskiej.
Nie zgasła jego miłość do książek. Od nowa rozpoczął gromadzenie biblioteki, która w szybkim czasie powiększyła się o mnóstwo prawdziwych białych kruków. Księgozbiór ten stał się sławny do tego stopnia, że profesorowie z całej Polski zwracali się o wypożyczenie jakiegoś tomu, gdyż nierzadko jedyny egzemplarz dostępny w kraju był w jego posiadaniu. Warto dodać, że potrafił zdobywać także książki wówczas zakazane przez władze, które obnażały prawdę o komunistycznym reżimie. Oprócz książek o. Anzelm nie posiadał prawie nic. Kto go odwiedził w jego celi zakonnej mógł usiąść co najwyżej na stosie woluminów, a on sam nie mógł oprzeć się pokusie zdobywania coraz to nowych. Została zapamiętana scena z refektarza klasztornego, gdy o. Anzelm wracając po wykonanej pracy duszpasterskiej do klasztoru bez zarobionych pieniędzy, zakonnym zwyczajem klękał przed gwardianem wyznając tradycyjną culpę: Mea culpa est… – Moją winą jest, że wszystko wydałem na książki.
Rosła też jego sława naukowa. Stał się bowiem znany w środowisku naukowym jako znawca archeologi i tłumacz słynnego wówczas dzieła W. Albrighta „Archeologia Palestyny”. W 1949 r. kierownik zakładu archeologii klasycznej na uniwersytecie poznańskim prof. Mieczysława Ruxerówna zaproponowała mu objęcie stanowiska asystenta przy katedrze archeologii klasycznej na uniwersytecie poznańskim. Władze uczelni postawiły wszelako jeden warunek, że asystent będzie poruszał się po uczelni bez habitu zakonnego. Ten warunek był jednak dla o. Anzelma nie doprzyjęcia. Niemniej dalej pracował w swojej umiłowanej dziedzinie, pozostawał ceniony w środowisku i zapraszany na naukowe zjazdy. Nadal też dokonywał rożnych tłumaczeń z francuskiego, angielskiego, niemieckiego i czeskiego. Jako do wybitnego znawcy zwracano się z prośbami o korektę dzieł naukowych w tym wielu doktoratów. Robił to chętnie jedynie za …. papierosy. Był bowiem nałogowym palaczem.
W latach 1950-1952 pracował w niższym seminarium franciszkanów w Jarocinie. Gdy seminarium zostało zamknięte przez władze państwowe, został wykładowcą w Opolu gdzie mieściło się studium filozofii. W Opolu przebywał w latach 1951 – 1955. Gdy pozwolono na ponowne otwarcie niższego seminarium prowincji w Kobylinie, został jego pierwszym rektorem. Przez uczniów został zapamiętany jako surowy i wymagający nauczyciel. Nierzadko zdarzało się, że w stronę nieumiejętnego ucznia z katedry leciała kreda lub inne będące pod ręką przedmioty. Innym razem, słuchając słabego czytania stękającego lub kaleczącego akcent ucznia, kwitował sarkastycznie: Jak Ty czytasz po grecku to mi wrzód rośnie na d….. Kiedy zaś konstatował, że ogół uczniów nie radzi sobie z jakimś trudnym tekstem podsumowywał zazwyczaj parafrazując starotestamentalną mądrość: A poczet głupców jest nieprzeliczony.
Jego wielki talent zgasł nagle na skutek motocyklowego wypadku na trasie między Żmigrodem a Trzebnicą. Jako pasażer motocykla wpadł pod koła skręcającego w lewo ciągnika. Zmarł w szpitalu na skutek ran powypadkowych 24 maja 1958 r. Został pochowany w kwaterze zakonnej na cmentarzu w Panewnikach. Żył 47 lat z czego 23 w Chrystusowym kapłaństwie.
o. Ezdrasz Biesok OFM