Pod takim tytułem świąteczny numer „Gościa Niedzielnego” z grudnia 1946 r. opublikował wspomnienia jednego z więźniów obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Głównym bohaterem wspomnień był młody franciszkanin z Panewnik, o. Klemens Dwornik. Oto jego historia.
Stanisław Dwornik urodził się 19 listopada 1915 r. w Szarleju koło Piekar Śląskich w rodzinie Jana i Pauliny Kocyba. Miał sześcioro rodzeństwa. Po ukończeniu piątej klasy gimnazjum w 1933 r. podjął dalszą naukę w kolegium serafickim w Kobylinie. Tam zdał maturę w 1936 r. i wstąpił do nowicjatu w Wieluniu pod imieniem zakonnym br. Klemens. Studia filozofii odbył w Osiecznej w latach 1937-39.
Wkrótce po przeprowadzce do Wronek, gdzie miał kontynuować studia teologiczne, wybuchła wojna. Początkowo zdecydowano ewakuować kleryków dalej od frontu, ale na nic się to nie zdało i zaraz po wejściu sowietów, 18 września wrócił do Wronek. Początkowo wydawało się, że seminarium będzie mogło funkcjonować normalnie i 4 października rozpoczął się nowy rok akademicki. Powoli jednak sytuacja się zmieniała. Najpierw Gestapo zamknęło kościół, a kleryków zmuszono do pracy w więziennym gospodarstwie. Następnie, na zmianę po 24 godziny, wszyscy klerycy byli cywilnymi zakładnikami. Ponieważ na dłuższą metę nie dało się tak kontynuować nauki, o. Kolumban Sobota, ówczesny wikariusz prowincji, polecił klerykom udać się do Wrocławia Karłowic, aby tam kontynuować formację. Brat Klemens oraz kilku innych braci nie chcieli jednak przyjąć obywatelstwa niemieckiego i wrócili do Panewnik. Początkowo pracowali w ogrodzie klasztornym. Jakoś jednak dali się przekonać i wrócili do Wrocławia. Tam, w miarę spokojnie kontynuowali studia teologiczne. Były to studia ekspresowe, iście w trybie wojennym. W międzyczasie, 10 marca 1940 r., br. Klemens przyjął wszystkie święcenia niższe. 24 lipca 1942 r. złożył śluby wieczyste na ręce o. Dominika Koschyka. Święcenia kapłańskie przyjął 19 grudnia 1942 r. z rąk kard. Adolfa Bertrama. Do 1943 r. pozostawał jeszcze we Wrocławiu jako „pater simplex”.
W kwietniu 1943 r. okazało się, że musi opuścić klasztor we Wrocławiu-Karłowicach bo mieszkał tam bez zameldowania i dotychczas, jedynie po znajomości udawało się ukrywać to w urzędzie meldunkowym. Postanowił zatem wrócić do rodzinnego Szarleja gdzie pomagał miejscowemu proboszczowi. O. Bernardyn Grzyska, który zarządzał w czasie wojny prowincją, w lutym 1944 r. polecił mu na czas nieokreślony oddać się do dyspozycji diecezji katowickiej, gdzie brakowało wielu kapłanów na skutek uwięzienia. Takim sposobem, młody kapłan niebawem został skierowany, jako wikariusz kooperator do parafii św. Piotra i Pawła w Skoczowie. W międzyczasie jednak kuria posyłała go na różne zastępstwa do innych parafii. Początkowo zastępował proboszcza w Pstrążnej. Następnie polecono mu także podjąć zastępstwo za aresztowanego proboszcza w parafii w Lipowcu (dzisiaj Ustroń Lipowiec).
Tam właśnie, w kościele Podwyższenia Krzyża Świętego w Lipowcu, w Białą Niedzielę 1944 r., w czasie mszy św. niespodziewanie do kościoła weszło Gestapo. Odczekali do końca mszy św., a zaraz potem w zakrystii skuli o. Klemensa, jeszcze w szatach liturgicznych. Dopiero po jakimś czasie pozwolono mu zdjąć ornat i albę. Przyczyną aresztowania był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Otóż, opuszczając Wrocław, zostawił on swoje rzeczy w mieszkaniu pewnego znajomego. Wkrótce, w tymże mieszkaniu przeprowadzono rewizję i znaleziono jakieś komunistyczne książki, które kolportowali jacyś czescy studenci. Tak skojarzono rzekomy związek o. Klemensa z komunistami. Śledztwo wykazało, że jest to nieprawda, ale na wszelki wypadek i tak go nie uwolniono.
Początkowo, dwa tygodnie był w więzieniu Gestapo w Cieszynie. Następnie przez miesiąc w Polizeipresidium we Wrocławiu i trzy miesiące w Arbeitsreziehungslager w Gross-Rosen. Ostatecznie został osadzony w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen (dzisiaj Rogoźnica koło Strzegomia) pod numerem obozowym 14800 na bloku 13. Później został przeniesiony na blok 17, tzw. transportowy gdyż stamtąd więźniowie mieli być przewiezieni do Dachau. Do tego jednak nie doszło. Potem był, co prawda, wieziony do obozu w Buchenwaldzie, ale obóz ten w międzyczasie został zbombardowany i transport zawrócił do Gross-Rosen.
Więzień 14800 początkowo pracował przy grodzeniu terenu zasiekami pod napięciem elektrycznym, później w kamieniołomie, a w końcu w magazynie obozowym. Większego szwanku nie doznał poza czterema wybitymi zębami. Okoliczności wypadku nie wyjawił.
Nie zapomniał, że jest kapłanem, choć pełnienie jakichkolwiek posług przez kapłanów w obozie było surowo zabronione. Nadeszła wigilia 1944 r. SS-mani, jakby wyczuwając moment, szczególnie w tym dniu wzmogli wszelkie kontrole, aby nie dopuścić do jakiekolwiek religijnej akcji. Autor wspomnień obozowych z „Gościa Niedzielnego” mówi, że choć kapłanów w obozie było więcej, to jednak właśnie o. Klemens podjął ryzyko prawdziwego świętowania Bożego Narodzenia. Najpierw, improwizując spacer po placu, kolejno wyspowiadał kogo trzeba. Następnie w schowku za stertą sienników konsekrował przysłany przez rodzinę opłatek i kolejno udzielał więźniom komunii św. Dla niejednego był to już wiatyk.
Zbliżał się koniec wojny. Gdy 8 lutego 1945 r. Niemcy ewakuowali obóz, został z innymi przewieziony do obozu Mittelbau-Dora w Nordhausen w Turyngii. Tam otrzymał numer obozowy 116891. Końcem kwietnia został uwolniony przez Amerykanów i od razu podjął się funkcji kapelana wojskowego w stopniu kapitana. Sprawował duszpasterstwo głównie nad Polakami, których wojenne losy zaprowadziły do Niemiec. Najpierw posługiwał w samym Nordhausen gdzie miał pod opieką 19 000 wiernych. Gdy ten teren objęli sowieci, jako swoją strefę okupacyjną, został przeniesiony do Heilbronn, a następnie do Schwäbisch Hall.
Przed powrotem do Polski, Główny Komitet Polski, który koordynował sprawy byłych więźniów obozowych, skierował na ręce o. Klemensa dziękczynne pismo w którym czytamy (pisownia oryginalna):
„(…) Kiedy byliśmy jeszcze heftlingami, częstokroć pogrążeni w duchowej depresji, kiedy wielu załamywało się psychicznie, wtedy w Przew. Ojcu znaleźliśmy silną podporę duchową a w szczególności niezapomniana pozostanie nam lektura duchowych książek, jakich dostarczyłeś Przew. Ojcze, skąd zrozpaczona brać heflingowska czerpała otuchę do przetrwania lub przygotowania się do śmierci, jako też te potajemne spowiedzi św. w najtrudniejszych warunkach.
Po wyzwoleniu naszem, Przew. Ojciec okazał się najczynniejszym, czy to przy urządzeniu nabożeństw i kaplicy, czy to przy sporządzaniu paramentów kościelnych, czy przede wszystkiem niestrudzonym w zabieganiu o sprostowanie „dzikich” małżeństw w obozie w „Dorze” a trafnem podejściu do dusz zarażonych zepsuciem, spowodował duchowy przełom w zdemoralizowanem młodem pokoleniu (…).”
Końcem września 1946 r. powrócił do Polski. Przez parę miesięcy duszpasterzował w Kuźnicy na Helu. W grudniu został skierowany do Nysy jako prefekt i nauczyciel kolegium. Jednocześnie powierzono mu administrowanie parafiami Radzikowice i Nowaki. Bywał w tym czasie także kwestarzem i misjonarzem jednocześnie. W 1949 r. został przeniesiony na krótko do Opola jako misjonarz, a potem do Poznania gdzie był w latach 1950-51 jako misjonarz. W latach 1951-56 mieszkał w Rybniku jako wikariusz parafialny oraz nauczyciel kolegium. W latach 1956-59 pełnił urząd przełożonego we Wronkach i jednocześnie był katechetą w tamtejszym Technikum Przemysłu Spożywczego. Lata 1959-60 spędził w Wejherowie jako wikary domu. Przeniesiony do Wschowy był tam w latach 1961-62. W 1962 r. powrócił do Wejherowa. W latach 1965-68 był przełożonym w Chorzowie. Stamtąd został przeniesiony do Kobylina jako misjonarz w latach 1968-69. W 1969 r. przeniesiony do Opola skąd zachował się imponujący wykaz jego wyjazdowych prac duszpasterskich za 1972 r.
W 1973 r. został przeniesiony do Panewnik jako spowiednik i misjonarz. Coraz bardziej jednak zapadał na zdrowiu. Doskwierała mu kamica nerkowa i choroba Bürgera. Przeszedł pięć zawałów serca. Zmarł 12 grudnia 1979 r. w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Ligocie. Pochowany na cmentarzu zakonnym w Panewnikach.
O. Klemens żył 64 lata, w zakonie 43, w kapłaństwie 37. Rysopis sprzed wojny: wysoki, włosy blond, twarz owalna, oczy piwne. Był członkiem Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. Jego wychowankowie z kolegium zapamiętali przechadzki pod jego kierunkiem – zawsze parami i ze śpiewem na ustach.
o. Ezdrasz Biesok OFM