W pamięci starszego pokolenia naszej prowincji pozostaje postać brata Andrzeja Stanisławskiego, wieloletniego zakrystiana panewnickiej bazyliki. Przywoływany we wspomnieniach zwraca uwagę nie jakimiś szczególnymi dziełami, ale swoją osobowością, przykładem życia zakonnego i oddziaływaniem na młodych ludzi.
Stefan Stanisławski urodził się 26 grudnia 1905 r. w Nierzostowie koło Chojnic, w rodzinie Szymona i Cecylii. Jego mama, z domu Pluto-Prądzyńska, wywodziła się ze szlachty kaszubskiej. Miał jeszcze siedmioro rodzeństwa. Przedwczesna śmierć matki w 1916 r. zbiegła się z powołaniem taty do armii pruskiej i jego wyjazdem na front. Rodziną w tym czasie opiekowała się babcia. Po wojnie tata ożenił się ponownie i cała rodzina przeniosła się do Pamiętowa koło Tucholi. Po ukończeniu szkoły rolniczej w Chojnicach w 1926 r. Stefan został powołany do wojska gdzie ukończył szkołę podoficerską. W wojsku pozostał do 1928 r., ale później, jako rezerwista, ponownie został zmobilizowany w 1929 r. i jako odznaczający się żołnierz doszedł do stopnia plutonowego.
Do zakonu wstąpił w 1931 r. pod imieniem br. Andrzej. Najpierw przebywał w Panewnikach jako gospodarz, ale niebawem, po przyjęciu habitu tercjarskiego, został przeniesiony do Rybnika, również jako gospodarz, ale także refektariusz i kwestarz. Jego szczególnym zadaniem był kolportaż kalendarzy franciszkańskich z panewnickiej drukarni.
W 1935 r. wrócił do Panewnik, gdzie w marcu rozpoczął nowicjat pierwszego zakonu. 18 marca 1936 r. złożył pierwsze śluby i został skierowany do Wielunia w charakterze gospodarza, a następnie kościelnego. Pozostał tam aż do wojny. Krótko przedtem, 18 marca 1939 r. złożył śluby wieczyste w Rybniku na ręce o. Kolumbana Soboty.
Wraz z początkiem wojny, już 1 września 1939 r. opuścił klasztor. Po pierwszych nalotach zdecydowano bowiem o ukryciu najcenniejszych przedmiotów z kościoła klasztornego. Br. Andrzej zabrał więc kielichy, monstrancje i relikwiarze do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie przeczekały do końca wojny. On sam jednak, po pięciu tygodniach wrócił do Wielunia, ale nie do klasztoru, który był już zajęty przez Niemców, lecz incognito do domu przy ul. Sieradzkiej, a następnie do dawnego przedszkola tuż za grotą klasztorną. W 1941 r. pozostali ojcowie – Kapistran Holte i Alojzy Jański oraz br. Gerard Szlachciak przenieśli się do klasztoru, ale mieli do dyspozycji tylko mały kamerlik koło zakrystii, szumnie nazywany skarbcem.
Br. Andrzej, jako podoficer Wojska Polskiego, musiał regularnie w każdy poniedziałek rano stawiać się w siedzibie wieluńskiego gestapo do raportu. Niebawem jednak dobrowolnie zaoferował się jako zakładnik za jednego ze swoich braci, który jako żołnierz kampanii wrześniowej, dostał się do niewoli niemieckiej i przybywał w obozie jenieckim koło Hanoveru. Kiedy otrzymał na to zgodę, to w lipcu 1941 r. opuścił Wieluń. Krótko po jego wyjeździe okazało się, że wszyscy pozostali polscy podoficerowie z Wielunia zostali wywiezieni do obozu w Oświęcimiu, skąd na liczbę 40 wróciło jedynie sześciu.
Brat Andrzej tymczasem doczekał końca wojny w obozie jenieckim w Niemczech. Zaraz po wejściu Amerykanów udał się do najbliższego klasztoru w Dingelstädt, w Turyngii, a gdy tylko uruchomiono pociągi wrócił do Polski.
Po powrocie znowu przebywał w Wieluniu, a od 1948 r. zaczęła się jego wędrówka po klasztorach. Najpierw, na krótko był furtianem w Panewnikach i kwestarzem w Nysie, kościelnym i furtianem w Chorzowie oraz furtianem w Wejherowie. W latach 1951-54 był we Wschowie jako kościelny i ogrodnik. W latach 1954-57 znowu w Panewnikach jako kościelny a w latach 1957-60 w Bytomiu jako kościelny i furtian. Ostatnim jego klasztorem od 1960 r. były Panewniki, gdzie był kościelnym. Można zatem powiedzieć, że służba w zakrystii była jego powołaniem.
Z tego czasu właśnie wielu braci zachowało w pamięci obraz wzorowo funkcjonującej zakrystii, a sam brat Andrzej został zapamiętany jako utalentowany opiekun ministrantów. Posiadał rzadką umiejętność łączenia dyscypliny i twardych wymagań z dobrocią i sercem. W czasie jego posługi nigdy nie brakowało na Mszy św. ministranta. Spod „jego ręki” kilku z nich odkryło powołanie kapłańskie i zakonne. Często, ukryty za konfesją ołtarzową, niewidoczny dla wiernych, modlił się z podniesionymi rękami.
Brat Andrzej zmarł 23 sierpnia 1975 r. Żył 69 lat, w zakonie 43. Na jego pogrzeb szczególnie licznie przybyli właśnie obecni i byli ministranci.
o. Ezdrasz Biesok OFM